Varsoviada to zawody sportowe organizowane corocznie przez warszawski Zarząd Środowiskowy AZS dla studentów I roku. Rozgrywane w dniu Święta Niepodległości z biegiem lat stały się swoistym sportowym świętem akademickiej Warszawy. W tym dniu, w sportowe szranki stają: lekkoatleci, piłkarze, pływacy, koszykarze, siatkarze… a wszyscy – to studenci dopiero rozpoczynający naukę na wyższej uczelni. W założeniu, impreza, ma być promocją sportu i zachętą do wstępowania w szeregi działającego na każdej uczelni AZS. Jest propagandą (w dobrym tego słowa znaczeniu) antycznego stylu życia, zgodnego z hasłem kalos kagathos. Student ma być mądry i fizycznie sprawny, ma godzić naukę ze sportem.
Już sam ten szczytny cel każe zainteresować się Varsoviadą. Jednak dla historyka istnieje jeszcze jeden powód – Varsoviada ma już 60 lat! Jeśli jakaś społeczna inicjatywa ma tak bogate tradycje i trwa już tyle lat, to może zainteresować dziejopisa. Tak, tak! To niewiarygodne, ale Ci którzy w 1964 r. startowali w I Varsoviadzie mają dziś ok. 80 lat.
Przed wybuchem II wojny światowej, studenci warszawscy nie organizowali zawodów dla lat pierwszych. Zapewne z dwóch powodów. Po pierwsze: uczelni i studentów było o wiele mniej, a już studentów-sportowców I roku, całkiem niedużo. Nie było więc dla kogo robić takiej imprezy i studenci „pierwszacy” nie będąc specjalnie wyróżniani, mogli startować w ogólnoakademickich zawodach. Po drugie: AZS nie był jedyną sportową organizacją na uczelniach, więc nie mógł rościć sobie prawa do reprezentowania studenta – sportowca. W stolicy w środowisku akademickim działały też: Żydowskie Akademickie Stowarzyszenie Sportowe, Sportowy Klub Robotniczo -Akademicki (czyli znana do dziś SKRA), oddział akademicki „Strzelca”, Stowarzyszenie Sportowe Fundacji Domów Akademickich i koła sportowe kilku korporacji. Każda z tych organizacji przesiąknięta była nie tylko miłością do sportu, ale też własną ideologią. Niezręcznie więc było wspólnie organizować zawody.
Po II wojnie wszystko się zmieniło. Piekło holocaustu spowodowało, że żydowskie kluby sportowe przestały istnieć. Diabelskie pomysły komunistów, sprawiły, że stare sportowe nazwy: „Cracovia”, „Wisła”, „Legia” czy „Polonia”, zniknęły. W ich miejsce pojawiły się pachnące industrią: „Kolejarze”, „Hutniki”, „Włókniarze”, „Górniki” … Wyjątkiem był tylko AZS, któremu, chyba trochę przez niedopatrzenie nowej, „ludowej” władzy, zezwolono na posiadanie historycznych biało-zielonych barw i tradycyjnego gryfa. Żelazny gorset stalinowskiej polityki pękł w 1956 r. Powróciły stare nazwy, a warszawski AZS odzyskał inicjatywę i prężność. W końcu lat pięćdziesiątych, obok działającego od 1949 r. AZS-AWF, pojawiły się kluby uczelniane AZS (na początku na największych uczelniach: UW, PW, AM, SGPiS i SGGW). Każdy z nich związany był wspólną polityką organizacyjną, ale miał też własne ambicje sportowe. Naturalna chęć do konfrontacji na sportowym polu sprawiła, że regularne rozgrywki międzyuczelniane nabrały rumieńców.
W 1964 r. w życiu Zarządu Środowiskowego AZS zaszła poważna zmiana. Stary, zniszczony stadion AZS w Parku Skaryszewskim, położony z dala od akademików i wszelkich kampusów uczelnianych, oddano Robotniczemu Klubowi Sportowemu „Drukarz”. W zamian, AZS przejął stadion po byłej „Syrenie” na Polu Mokotowskim. Miejsce atrakcyjne, bo leżące nieopodal kilku uczelni. Nowo przejętym obiektem administrowała Politechnika, ale stadion służyć miał wszystkim klubom uczelnianym. Aby to zamanifestować, działacze AZS zaplanowali szereg imprez, a jedną z nich była: I Varsoviada – dla studentów sportowców I roku. Powołano komitet organizacyjny na którego czele stanął Zygmunt Gutowski. Miał do pomocy oddanych AZS-owi kolegów: Tadeusza Janczyka, Janusza Okuszkę, Zdzisława Bobiatyńskiego i kilkunastu innych zapaleńców.
Wraz z ZŚ AZS imprezę organizować miały: kluby uczelniane, Studium Wychowania Fizycznego poszczególnych uczelni, a także Rada Okręgowa Zrzeszenia Studentów Polskich. Do promocji zaprzągnięto redakcje „Kuriera Polskiego” i studenckiego tygodnika „Politechnik”. Pierwsza Varsoviada trwała tydzień, od 18 X do 25 X 1964 r. Termin ten zbiegł się z igrzyskami olimpijskimi w Tokio, co wbrew pozorom, wcale nie wpłynęło na mniejszą atrakcyjność warszawskich zawodów. Telewizor był w owym czasie wciąż towarem luksusowym, a transmisje z igrzysk były (względem współczesnych nam wielogodzinnych relacji z każdej niemal dyscypliny) krótkie i esencjonalne. To nie zaspokajało sportowych emocji, a tylko je rozpalało. Organizatorzy Varsoviady zręcznie wykorzystali tę okoliczność i często przywoływali olimpijskie motywy, przyjmując hasło zawodów: „Olimpiada nie tylko dla olimpijczyków”.
Niespełna rok później uskrzydleni sukcesem działacze AZS, po raz drugi organizowali Varsoviadę. Zaczęli od organizowania nagród i od stworzenia budżetu imprezy. Był on skromny, tylko nieznacznie przekroczył 15 tysięcy zł. (tyle co ówczesna miesięczna dobra pensja profesorska). Oczywiście stadion, był darmowy bo własny tj. AZS-owski. Zadbano o druk 200 plakatów i tyluż zaproszeń. Tym razem motywem przewodnim Varsoviady było „XX lecie AZS Warszawa”, choć wielu ta rocznica wydać się musiała dziwna, bo zupełnie nie uwzględniała czasów znakomitej działalności AZS przed II wojną (przecież AZS powstał w 1916). Widać rozsądek polityczny podpowiadał, że lepiej będzie odciąć się od „burżuazyjnych dziejów” i tradycje AZS liczyć od czasów Polski Ludowej. Może dlatego Związek Młodzieży Socjalistycznej dorzucił się do budżetu 1500 zł, fundując najlepszym Varsoviadowe medale.W liście do AZS, młodzieżowcy z potężnego ZMS nie omieszkali jednak zaznaczyć, że fundusze dali „przy bardzo ograniczonych swoich możliwościach finansowych” co chyba było kokieterią i zwyczajną przesadą. PKOL natomiast, co było przykrym zaskoczeniem, odpowiedział krótko i węzłowato. Pieniędzy nie da: „ze względu na ograniczone możliwości finansowe”. Na szczęście w PRL były także firmy, które coś niecoś fundowały. Rzemieślnicza Spółdzielnia Specjalistyczna Elektryków przekazała dla zwycięzcy biegu II Varsoviady „elektryczny, niklowany ekspres do kawy” (niech imię fundatora wielkie będzie na wieki!). Rektor ASP przekazał „jedną pracę graficzną”, a ZWM ufundował puchar za 400 zł. Z nagrodami nie było najlepiej, ale pamiętajmy, że był to czas biegania za dyplom i „uścisk dłoni prezesa”. II Varsoviadę promował tygodnik „Politechnik”,który nawet ogłosił konkurs na „Najlepsze zdjęcie z tej imprezy, na najdowcipniejszy slogan o Varsoviadzie oraz na grafikę, fraszkę i wiersz o tematyce sportowej”.
Podobnie jak rok wcześniej, większość zawodów odbywała się na stadionie Politechniki (tylko nieszczęśni pływacy ścigali się w izolacji od innych, bo na basenie w Pałacu Kultury). W porównaniu z poprzednią Varsoviadą, ta druga trwała tylko jeden dzień – 17 X 1965. Znów jednak była sukcesem, podobnie jak kilka kolejnych.Bywało, że trzeba było przejść przez „dziejowe zakręty”. Oto V Varsoviada w 1968 r. (nota bene uwieczniona na filmie dokumentalnym będącym w zbiorach ZŚ AZS) odbywała się na AWF w cieniu „przedwczesnej wiosny” czyli buntu akademickich ośrodków wobec niedemokratycznych rządów Władysława Gomułki. Zastanawiano się, czy nie wprowadzić do programu „sportów obronnych” takich jak rzut granatem na odległość i strzelectwo. W ten sposób do komitetu organizacyjnego przystąpiłoby Studium Wojskowe, darzone przez większość studentów niechęcią.
Na sporty obronne znalazły się specjalne fundusze, ale jak to zwykle w PRL bywało „nastąpiły trudności obiektywne”. Rzut granatem, biegi z karabinem przez okopy i podobne konkurencje nigdy nie zagościły na Varsoviadzie, zaś z pieniędzy na „rozwój sportów obronnych” kluby uczelniane zrobiły inny użytek – zaczęto propagować judo i wschodnie sztuki walki. Jak grzyby po deszczu powstawały uczelniane sekcje judo, a filozofia dalekiego wschodu zaczynała być w modzie. Zapewne w intencji decydentów, nie o to chodziło. Varsoviada obroniła się przed jawnym „zmilitaryzowaniem”.
Varsoviada w końcu lat sześcdziesiątych zaczęła być dostrzegana nie tylko przez lokalnego „Politechnika”, ale też przez prasę ogólnokrajową. „Przegląd Sportowy” od początku tej imprezy zamieszczał krótkie sprawozdania, i co zauważmy, tytułując je co roku niemal tak samo. W 1966 r. gazeta wymyśliła tytuł: „III Varsoviada udała się studentom”. W 1967 : „IV Varsoviada pięknie się udała”, zaś w 1969: „VI Varsoviada udała się studentom”. W 1970 tytuł wyraźnie skrócono, choc dodano wykrzyknik: „Udana Varsoviada!”. Brak fantazji i inwencji twórczej nie udzielił się na szczęście organizatorom kolejnych Varsoviad. Impreza, zwłaszcza w dekadzie lat siedemdziesiątych stawała się coraz bardziej akademicka, coraz bardziej radosna. Wtedy właśnie jury złożone z dziennikarzy wybierało „miss Varsoviady”. W 1970 r. wygrała Krystyna Hryniewicka z AWF (przy okazji znakomita lekkoatletka), która oprócz konkursu piękności zwyciężyła też na bieżni: na dystansach 100 m. i ćwierć mili. Z tej samej uczelni w 1975 r. najpiękniejszą została okrzyknięta siatkarka Grażyna Kacprzyńska. Nagrody rozdawano na uroczystości połączonej z wieczorkiem tanecznym. Podczas imprez przygrywały zespoły muzyczne i tańcowały sekcje tańca nowoczesnego. W 1975 r. podczas Varsoviady zapachniało sztuką, bo przy okazji zawodów studenci ASP zorganizowali swoją wystawę obrazów, podczas której popisywali się artyści ze szkoły teatralnej pod opieką Andrzeja Łapickiego. Dodajmy, że na Varsoviadach pojawiali się też mistrzowie. Wojciech Buciarski (tyczkarz) wygrał w 1970 r. skok w dal z wynikiem 7.05. Teresa Sukniewicz (płotkarka) startowała w sztafecie uczelnianej, a sławny Waldemar Baszanowski (podnoszenie ciężarów), wręczał medale.Varsoviada stawała się imprezą, na której wypadało być nie tylko sportowcom.
W 1970 i 1971 odbywała się na Agrykoli. Poza sportowymi atrakcjami gwoździem programu okazał się trójbój rektorski. W zamiarze organizatorów, rektorzy (lub inne osoby wyznaczone przez rektora do reprezentowania uczelni) mieli popularyzować imprezę, biorąc udział w parasportowych konkurencjach: rzut lotką do celu, rzut do kosza, zbijanie kręgli itp. Popularny „Express Wieczorny” w 1970 r. pisał: „VII Varsoviada miała swój rodzynek. Był nim tradycyjny trójbój rektorski, na który składało się: strzelanie z łuku, rzucanie oszczepem i slalom z piłką. Emocje zaczęły się przy strzelaniu z łuku. Mimo silnego dopingu braci studenckiej i nie mniejszych wysiłków ze strony zawodników, strzały omijały zawieszone kolorowe kółka. Jedynie prof. B. Górnicki, rektor AM zdobył aż 5 punktów, ale podobno pomogły mu w tym umiejętności myśliwego”. W 1976 r. w walce rektorów bezapelacyjnie zwyciężył rektor SGGW prof. Henryk Jasiorowski, rok później równie pewnie prorektor AWF prof. Zenon Ważny. Już jednak w 1978 podczas XV Varsoviady rywalizacja w trójboju rektorskim była tak zacięta, że trzeba było wymyśleć dogrywkę. Ostatecznie zwyciężył prorektor UW prof. Stanisław Orłowski, pokonując swego odpowiednika z Akademii Medycznej.
W 1972 r. i rok późniejszą, jubileuszową X Varsoviadę rozgrywano na obiektach bielańskiej AWF. W ten sposób wszystkie dyscypliny rozgrywano w jednym miejscu. Większość pod dachem, co uniezależniało organizatorów od kaprysów pogodowych. Jednakże siła przyzwyczajenia jest wielka i w 1974 r. jeszcze raz powrócono do stadionu Politechniki. Jak zwykle było ciekawie, ale … zimno. Marzła wręczająca medale Irena Szewińska (która ukończyła ekonomię na UW), a jeszcze bardziej marźli zawodnicy. I od tej Varsoviady, nastepne aż do tej dzisiejszej odbywały się już na AWF. Popularność Varsoviad spowodowała, że z okazji zawodów drukowano specjalne biuletyny. W wydanym z okazji XII Varsoviady (1975 r.) programie czytamy: „Ten wielki festyn sportu studenckiego, jest znakomitą zabawą i próbą sprawności fizycznej. […] To wielkie święto sportu akademickiego”.
W 1982 r. XIX Varsoviada o mały włos by się nie odbyła. Rygory stanu wojennego dawały o sobie znać, a na uczelniach „doradzał” komisarz wojskowy. Wielu studentów do dresu przyczepiało opornik, symbol biernego oporu wobec komunistycznej władzy. Jednakże w Polsce w latach osiemdziesiątych wielkimi krokami nadchodziły zmiany. Varsoviada w 1989 r. uczciła już 70 rocznicę powstania stołecznego AZS w 1919 r. To nic, że AZS Warszawa powstał w 1916 r., a w 1919 jedynie go zarejestrowano. Ot różnica w interpretacji i nikt nikogo tu nie oszukiwał. Nikt nie wmawiał, tak jak 24 lata wcześniej, że w AZS liczy się tylko powojenna historia. Czasy, gdy „zapominano” o przedwojennych dziejach związku poszły na zawsze precz. Zaszła też poważna zmiana u gospodarza Varsoviady. AWF zmienił patrona, a został nim Józef Piłsudski. Ówczesny komitet organizacyjny dokonał nieznacznego, acz zgrabnego posunięcia – termin Varsoviady przesunięto na 11 listopada, co znakomicie pasowało do patrona bielańskiej uczelni. I tak oto w 1989 r. rozpoczęła się nowa tradycja skladania kwiatów pod popiersiem Józefa Piłsudskiego, a sama Varsoviada od tej pory czci święto niepodległości.
Tyle tylko, że w kraju rozpoczął się gigantyczny kryzys. Zarząd Środowiskowy był na skraju bankructwa, tak zresztą jak wiele innych klubów sportowych i społecznych instytucji. Na XXVI Varsoviadzie, na korytarzu AWF pojawiło się łóżko polowe, z którego sprzedawano dresy, torby sportowe i ziołowe pastylki wzmacniające. Sprzedawali pracownicy ZŚ AZS po to by móc zarobić na wypłaty dla sędziów. Wielu sportowców AZS, zamiast trenować, jeździło do Berlina i Wiednia robić interesy. Państwo Polskie do walki z postępującym rozpadem gospodarczym zatrudniło Leszka Balcerowicza. Rzecz jasna nie miało to żadnego znaczenia, że sam Balcerowicz biegał na Varsoviadzie w końcu lat 60-tych (w barwach AZS SGPiS osiągał całkiem dobre rezultaty – 3,57,1 min. na 1500 m.), ale zawsze przyjemnie jest o tym pamiętać. Balcerowicz, choć dużym kosztem, to ekonomiczny sukces osiągnął. Sukcesem Varsoviad w latach 1989, 1990 było to, że w ogóle się odbyły.
Varsoviada przetrwała i znów staje się kolorowa. Startuje w niej kilkanaście uczelni. Rozgrywki toczą się w 8 dyscyplinach. Nie ma już turnieju ringo, ale są zawody w ergometrze wioślarskim. Po staremu rektorzy lub prorektorzy startują w trójboju rektorskim. Sama idea Varsoviady stała się na tyle nośna, że na wzór naszych stołecznych zawodów dla studentów I roku, powstała w Poznaniu „Posnaniada”, a na Śląsku „Silesiada”. Czy doczekają się swojej 50 rocznicy? Gdy przeglądałem azetesowskie archiwalia sprzed 50 czy 40 lat, dokonałem pewnego odkrycia. Odkrycia niezbyt cennego, dla historyka wręcz banalnego. Oto numer telefonu z 1968 r. do głównego organizatora Varsoviady do biura ZŚ AZS Warszawa (przy ul. Szpitalnej 5) wciąż jest niemal taki sam. Dawniej był sześciocyfrowy: 27-28-63. Dziś wraz z prefiksem jest cyfr 9: 22 827-28-63. Pomyślałem sobie, że ten telefon jest jak Varsoviada. Telefonowi przybyło cyfr a Varsoviadzie lat. I tylko tyle, bo choć inaczej dziś wygląda, to w gruncie rzeczy o to samo w niej chodzi. Każda z Varsoviad, czy była pierwszą, drugą czy dwudziestądrugą miała zachęcać studentów do sportu, nawet jeśli był to sport przez małe „s”. Zachęcać do sportu, który ma zarazem bawić i wychowywać. I tak też będzie podczas jubileuszowej pięćdziesiątej Varsoviady!
Opracowanie: Robert Gawkowski